Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gołąb’ mój! dziecko moje!
I kolce świadczyło o niém.
Krewe, siedząc pod daszkiem, słuchał opowiadania Szwentasa. Kazał sobie Kunigasowi pokazać znamię grochu na szyi; głową trząsł... nie wierzył.
Jerzy mu na Krzyżackiego szpiega patrzał, a Szwentas na oszukanego głupca.
Po naradzie stary kazał po cichu wszystkich przybyłych umieścić w szopie, koło dębu, dać im jeść i straż postawić. Ściągnięto i rozespanego Rymosa, który, ledwie się tu dowlókłszy, padł i zaczął drzemać znowu.
Jerzy, który mało mówić umiał, nie czuł się tu swobodnym; dziwił się sam, że ta Litwa, do któréj tęsknił, inaczéj mu teraz z blizka się wydawała, niż ją marzył z dala, gdy Rymos o niéj opowiadał.
Machinalnie kilka razy się chciał przeżegnać i — strzymał... Trwoga jakaś i smutek ogarniały duszę.
Ludzie, których widział, mieli dlań coś dzikiego w sobie...
Zapadła noc. W dolinie ognie pogasły, na ołtarzu tylko pod dębem płonęło święte ognisko i trzy białe dziewice stały przy niém, podsycając je, na straży, jak trzy posągi milczenia...
W zaroślach chór słowików nucił pieśń wiosenną głosów tysiącem...
Jerzy to usypiał na swém posłaniu, to się podnosił i przysłuchiwał. Pieśni tych leśnych nigdy dotąd w życiu nie słyszał jeszcze; mówiły one doń językiem, którego nie rozumiał, a duszę jego poruszały...
Miał rozpocząć życie nowe... musiał wszystko stare przekląć i zapomniéć.. Jakiś żal niewytłómaczony budził się po nieznośnéj, znienawidzonéj przeszłości...
Były w niéj na czarnym tle całunów, jakby złote gwiazdy, jasne słowa życia... i miłości... był urok jakiś w tych postaciach mnichów, których widywał, miłosiernych czasem, pokornych... Uśmiech Szpitalnika Sylwestra nad łożem chorych, jak aureola opromieniał starca.
Tu wszystkie lica były groźne i posępne.
Sen zbiegł mu z powiek; podniósł się; ciążyła głowa, w piersiach było duszno.
Miał odzyskać matkę... Napróżno obrazu jéj szukał w pamięci, — nie znalazł go... zatarło się wszystko...
Szwentas spał w nogach jego, jak źwierz najedzony i napity; Rymos leżał trupem prawie... Wstał Jerzy... przez szpary w ścianach spostrzegł chodzącą straż. Daléj w mrokach nocy czerwony dym i żółte światło ognia rysowały konary dębu, pień jego, opony szkarłatne, ołtarz i trzy nieruchome Wejdalotki.
Z kolei jedna, to druga, jak przez sen, ruchem nauczonym, wyciągała rękę ku ognisku, rzucała mu pastwę; płomień wybuchał jaśniejszy, dym dobywał się gęstszy, iskry podnosiły się, wirując w powietrzu i gasnąc, lub rozpryskując się. Jerzego ogarniała trwoga.