Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakby śmiertelny... Szeptano nad nią, — nie słyszała nic, dotykano — nie czuła; oddech był wolny... rumieniec gorączkowy na policzkach, a pół-otwarte usta czerpały z powietrza życie, którego piersi brakło...
Ulitowawszy się jéj, dwie niewiasty, z lekka wzięły Baniutę, podniosły z ziemi i, ostrożnie krocząc z ciężarem tym, poszły ku swojemu ognisku. Raz tylko otworzyła oczy, westchnęła, uśmiechnęła się im... powieki zapadły znowu i tak uśpioną... półżywą, złożyły jak dziecko na prędko przysposobioném posłaniu.
Rymos, tak prawie znużony jak ona, siadł na trawie, podparł się rękoma — drzémał. Szwentas najlepiéj przebył te trudy i trzymał się na nogach, śmiejąc się a rozglądając.
Kunigas téż nie poddawał się znużeniu, choć ono na twarzy jego było widoczne. Patrzał i oczyma pożerał, co widział...
Wszystko to było dlań nowém, dziwném, jakby ze snów jakichś dziecinnych wskrzeszoném, a tak niezmiernie różném od tego, w czém się wychował i dorósł.
Krzyżackie pacholę, do ich obyczaju wdrożone, walczyło z sobą, by się do nowych nałamać... Zdala widoczny dąb, stos, płonący ogień, w białych szatach snujący się Wejdaloci, ta świątynia pod gołém niebem, ten bóg, którego czczono trwożliwém milczeniem: przejmowały go postrachem i niepokojem...
Nawykł był wierzyć w innego Boga, kłaniać się innym kapłanom... w duszy odzywały mu się poważne pieśni kościelne i słowa modlitw, które szły do serca... Nie wiedział sam jeszcze, czy się miał wyrzec tamtego Boga dla tego, czy obu w sobie zjednoczyć.
Merunas, dostawszy języka, zawrócił się ku dębowi, a wieść o zbiegach, z ust do ust podawana, napełniła w chwili dolinę. Do uśpionéj Baniuty zbiegły się wszystkie kobiety; około Kunigasa ścisnęli się mężczyźni; napastowano pytaniami starego Szwentasa.
— Co wy mnie się pytacie, jak-em ja się tu dostał? — mówił parobek, któremu ktoś dla orzeźwienia podał brzozowego soku. — Albo ja sam wiem, jak-em ja ich tu cało potrafił przyprowadzić? Czy nas bóg jaki wiódł, czy duchy... a to pewna, że nie mój rozum, ani ich mądrość — dodał wskazując na Rymosa i Kunigasa. — Płynęliśmy wodą, szliśmy lądem, marli głodem, spali we dnie, chodzili nocą. Wilki nam oczyma w ciemnościach przyświecały... Jajami ptasiemi z gniazd i surowemi grzybami karmiliśmy się czasem.
Pomijali nas Krzyżacy, nie widząc, jakbyśmy płaszcz mieli niewidankę... niedźwiedzie torowały nam drogę.
Oh! oh! któż to opowié? kto to zrozumié?
Tchnął Szwentas, otarł czoło i zaśmiał się.
— Cud się stał... a teraz dajcie biedę wydychać, bo ani dzień, ani dwa, ani dziesięć wlekliśmy się... a no i liczbę-śmy stracili. Menes był na pół prze-