Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stał przeciw słońcu, urągając mu się i wyzywając...
Dąb był świątynią Perkunasa, kloc — cudownym wizerunkiem jego... A dokoła rozciągało się święte Romowe nowe, wyroczni miejsce i dziwów. I strumień, co obmywał podnóże, był święty, i ziele, co na niéj rosło, cudowném było... i powietrze, nasycone wonią liści, dawało życie.
Przed dębem, nad strumieniem ułożony był z ociosanych misternie kłód jakby stos wielki i wysoki, który się zwężał u góry i obwiedziony był balasami. Na nich zwieszało się sukno szkarłatne, które wiatr miejscami pościągał i poobrywał. Z tyłu wiodły na stos wschody, bo tu Krewe Krewejto — Ewarto-Krewe, kapłan najwyższy, czasem wstępując, ukazywał się ludowi i przemawiał, zagrzewając do czci bogów swych, a odpychania obcéj wiary...
Były to dnie uroczyste, rzadkie, na których oznajmienie mnogie zbiegały się tłumy.
Lecz i w dnie zwykłe nigdy tu pusto nie było. I teraz roiła się ludem dolina, widać było w lesie porozkładane ogniska, powiązane konie, snujących się ludzi w bieli.
Z za dębu podnosił się zwolna ku górze siną wstęgą dym od kamiennego ołtarza... Tu było ognisko nieustające, święty płomień, co nigdy nie gasnął, podsycany smolném drzewem, żywicą i ofiarami pobożnych...
Pomimo nagromadzonych tu tłumów dokoła, cisza jakaś uroczysta panowała nad doliną. Szmery tylko ludzi, około świętego ognia się przechadzających, rżenie koni, szum lasu, przerywały milczenie. Pobożni mówili głosy zniżonemi, chodzili nie czyniąc wrzawy, z poszanowaniem dla miejsca świętego. Ptactwu tylko i strumieniowi wolno było swobodnie głosić cześć litewskiego boga... A że po mnogich przybyszach w dolinie zawsze pełno było okruchów jadła, gromadami krążyli nad nią leśni mieszkańcy, najrozmaitszemi odzywając się głosami.
Widok doliny był wielkim, pełnym rozmaitości obrazem...
Z jednéj strony gromadą siedzieli siwobrodzi starcy nad wygasłém ogniskiem, gwarząc między sobą po cichu. Daléj w głębi widać było odosobnione niewiasty i dziewczęta, które jedzenie dla pielgrzymów przygotowywały, krzątając się około kamieni, wśród których ognie rozpalono.
Kupkami stali mężczyźni, z różnych stron, z różnych powiatów, mieniając się z sobą przyniesionemi wieściami. Młodzież u skraju lasu, żwawiéj rozmawiając, śmiejąc się po cichu, niekiedy wyzywała się na rękę, porywała jakby do zapasów, i wprędce, przypomniawszy gdzie była, uspokajała się, zalecając sobie milczenie.
Bliżéj stosu, dębu i ognia snuli się kapłani różnego stopnia, miejscowi i przybyli... Krewowie mniejsi, w białych szatach i pasach, z laskami białemi w rękach; Wejdaloci w sukmanach oszytych taśmami białemi i strzępkami, niektóry w wieńcach na głowie, inni niosąc je w ręku, niektórzy z obnażonemi skroniami, w zapylonéj podróżą odzieży.