Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowa, nie zmieniając przedmiotu, znowu była o wojnie z pogany, z tą różnicą, że starsi, którzy zasłyszeli o walkach z Saracenami, porównywając tamtych do tutejszych niewiernych, niemal ich pół-źwierzętami obwoływali i tym samém usprawiedliwiali okrucieństwo, z jakiém ich tępili.
Jeden z braci dowodził, że, nawet w kolebce wzięte, stworzenie takie dzikie nic się nauczyć, nigdy do człowieka podobném się stać nie może.
Zasiadano do stołu w ten sposób, by około każdego z dostojniejszych gości rycerz téż, dla zabawiania go, przyjmowania i pojenia, był umieszczony; stary Siegfried miał zająć miejsce przy hrabi niemieckim, gdy pacholę śpiesznie nadchodzące znak mu dało...
W téj chwili odwołanie było czémś tak niezwykłém, iż Krzyżak mu się chciał oprzéć; lecz posłyszawszy, co mu szepnięto do ucha, pomieszany nieco, pośpieszył innego na swém miejscu posadzić, a sam niepostrzeżenie wymknął się z sali.
Nie tylko, że ją opuścił, lecz natychmiast z gmachu wyszedłszy w dziedziniec, śpiesznym krokiem zdążył do wrót; pominął straże i, po-za mury się dostawszy, począł niespokojnie oglądać. W twarzy jego widać było zdziwienie, gniew, oburzenie, rozdrażnienie.
— Na Boga! — mruczał — niesłychana rzecz! dziwne zuchwalstwo! żeby mi w takiéj godzinie spokoju nie dać... Nieznośna baba!.. Dostanie za swoje...
W tém, gdy się tak rzucał, dostrzegł z za węgła muru wybiegającą w płaszczu zakonnic — półsióstr Krzyżackich, starą Gmundę, która, ujrzawszy go, zdyszana śpieszyła, ręce załamując.
Nim Siegfried czas miał rozpocząć wymówki, żwawsza od niego niewiasta już wołała mu do ucha:
— Dziewczynę litewską wykradziono mi!.. uciekła!.. Tak... ja nie mam kogo słać w pogoń. To sprawa knechtów waszych. Niegodziwa swawolnica, jeśli się jéj da zbiedz, będzie rozpowiadała po świecie, co się u mnie dzieje... będzie czernić i pleść rzeczy niestworzone.
Pogoń trzeba słać! ludzi dawajcie!
Mówiła zdyszana, a Siegfried słuchał namarszczony.
— Tak-eście jéj pilnowali! — zakrzyknął. — Miała więc czas i miejsce z knechtami się znajomić i zmawiać, gdy dla naszych braci często kubka wina przynieść nie chciała! Dobrzeście ją wychowali!..
Słać pogoń? — dodał — tak! ale dokąd? jak?.. Są jakie poszlaki? wiecie, który i czyj knecht? A! to skaranie Boże!
— Któż się tego mógł spodziewać? kto przewidziéć? — wołała Gmunda. — A com ja winna? kto się od waszéj czeladzi uchowa cały!
— Kiedyż się to stało? — pytał Siegfried.
— Kiedy! kiedy! — powtórzyła stara jejmość, trzęsąca się z gniewu i niecierpliwości. — Cały to spisek być musiał. Kilka dni temu schwytali ją