Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 095.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieccy. Czuwanie nad włóczęgami i przechodniami, z powodu wciskających się szpiegów z Polski, będącéj w wojnie z Zakonem, Litwy, która pory do napaści upatrywała, troskliwe było i wielkie.
Gródki Krzyżackie stały na wszystkich drogach, a lasami bezdrożnemi przerzynać się nie było bezpiecznie, dla rozbójników pogan, których niedobitki się w nich tułały.
Szwentas, choć nie rozpaczał, że się może uda chwilę upatrzyć dogodną, zwłóczył i wymawiał się.
Jerzy tęsknił, sam dobrze nie wiedząc za czém; Litwę miał w sercu i na oczach ciągle, młodość go pędziła do czynu, życie bez celu męczyło go.
Jednego wieczoru, będąc w tém usposobieniu gorączkowém, sam jeden konno wybrał się na przejażdżkę. Szwentas stał w bramie; zapytał go, dokąd jechać myśli? Jerzy popatrzał wkoło, nie wiedząc, co odpowiedziéć. W oddaleniu wieże zamku Malborskiego widać było. Ściągnął konia, podumał chwilkę, potém skoczył z niego i oddał cugle Szwentasowi.
— Pójdę pieszo — rzekł kapryśnie — będę swobodniejszy.
Nic nie mówiąc, parobek odebrał konia. Jerzy puścił się ku miastu. Znał on je trochę dawniéj, bo i z Wysokiego Zamku przypatrywał mu się, i dawniéj nieraz się tam z kim wymykać pozwalano. Dla czego właśnie dnia tego przyszła mu fantazya zajść do miasta, sam on nie wiedział. Drożyna dosyć błotnista, ponad którą rosły karłowate wierzby, krzaki, prowadziła na przedmieście. Była ona teraz pustą i Jerzy, prędko idąc, ani się opatrzył, jak stanął u pierwszych domóstw drewnianych, otoczonych ogrodami. Ulic tu jeszcze nie było wytkniętych porządnie, każdy się jak chciał budował i rozkładał. Za domostwami kolonistów rolników, powoli zaczęły się ukazywać kuźnie, mieszkania rękodzielników, warsztaty, domy ze sklepikami, których okiennice za stoły do sprzedaży służyły. Ubiór Jerzego, który prostą czarną miał suknią na sobie bez żadnéj oznaki, jakich się tu codzień mnóztwo przewijało, oczu na niego nie zwracał. Mógł więc swobodnie puścić się w głąb’ miasta, ku targowicy i kościołowi.
Co go tam wiodło, sam się może nie przyznawał przed sobą. Opowiadania Rymosa o domu pani Gmundy i o pięknéj Baniucie, któréj był oddawna ciekawym, prowadziły go w stronę, w któréj stał dworek jéj. Miał jakąś nadzieję, że może litewskie dziewczę zobaczy.
Znał położenie domu, a Rymos mówił mu o furcie, przy któréj stawał. Z dala kołując, Jerzy powoli zbliżył się ku ogrodzeniu, a zobaczywszy konie i pachołków przy nich, począł upatrywać Rymosa. Był prawie pewien, że musi go tu znaléźć. Młodość ma czasem takie jasnowidzenia niechybne.
W istocie Rymos leżał pod parkanem, pochylony ku niemu, ale Jerzego nie widział, ani nawet poznał i domyślił się, gdy się przybliżył. Zadrgało serce nadchodzącemu, gdy posłyszał cicho nuconą pieśń litewską.