Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała pozornie; po-za nim Krzyżacy swobodniéj sobie poczynali. Gdy w murach nigdy się żadnéj, nawet w wieku podeszłym, niewieście, pokazywać nie było wolno; w mieście, pod rozmaitemi nazwiskami i pozory, zamieszkiwała ich liczba wielka.
Rycerstwo, gdy spoczywało na zamku, puszczało się na łowy różne nad Nogatem, ujeżdżało konie, zabawiało się wycieczkami; a powracając, nie rzadko zatrzymywało się w mieście, o czém choć kto wiedział, białych płaszczów zdradzić-by się nie ważył.
Drobniejsza szlachta, która się już naówczas odróżniała płaszczami szaremi, choć w Zakonie równą się uważała ze starszyzną, nie mogła sobie tyle pozwalać. Trzymano ją surowiéj.
Do zwolnienia reguły dla dostojniejszych przyczyniały się, parę razy w rok przybywające, całe zastępy gości krzyżowych z Anglii, Francyi, z Niemiec i innych krajów. Dla tych przybyszów drogocennych, bo z nimi wiele zasobów otrzymywał Zakon, zastawiano stoły, wyprawiano uczty i zabawy, turnieje i łowy. A że oni do reguł zakonnych nie byli obowiązani się zastosowywać, reguła do ich wymagań się nakłaniała. Starszyzna była od niéj wolną na czas pobytu gości, a po ich odjeździe, obyczaj, raz wzięty, trwał daléj.
Świeccy ludzie przynosili z sobą swawolne rozmowy; nie jeden z dworem na krucyatę ciągnął sługi różne, które w mieście się zostawały i niekiedy tu zamieszkiwały...
Ludność więc była tu wcale inna, niż po miastach, które urosły w warunkach odmiennych. Czoło jéj stanowili kunsztmistrze, rzemieślnicy, rękodzielnicy różni, a po za nimi ci, co na ludzkich słabościach, jak plugawe pasożyty, się gnieżdżą.
Gospód wszelkiego znaczenia co nie miara było, począwszy od tych, w których się knechty piwem upijały, aż do tych, co białym płaszczom dostarczały doskonałych pigmentów, to jest mocnych win, osłodzonych i korzeniami przyprawnych.
Na stole krzyżackim powszedniego czasu, jeśli się taki pigment ukazał, to w małém kółku i pod wymiarem, jaki reguła wskazywała; po gospodach dawano go, ile kto zapłacił.
Na ostatek byli w mieście i tacy mieszczanie, o których powołaniu i zajęciach nikt dobrze nie wiedział. Zwali się albo pokrewnymi jednych, lub protegowanymi drugich i rodziną.
Do tych zagadkowych onego czasu istot, w Malborgu już oddawna osiedlonych, należała i Gmunda Lewen, niemłoda już niewiasta, pokrewną się zowiąca jednego z płaszczów białych, Siegfrieda von Ortlopp.
Siegfried ów, z nad Renu tu przybyły, mąż już zestarzały teraz, milczący, z siły starganemi, dla dawnych jakichś zasług swoich w Zakonie był wielce poważany. Jego powaga osłaniała dom pani Gmundy, który wśród miasta, jak wyspa stał odosobniony, bo do niego ani Sołtys, ani miejscowa wła-