Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie kto inny, jak ten łotr Szwentas! — zawołał — wierny Niemców służka, co tyle krwi naszéj natoczył, że-by go w niéj utopić można! To pies jest! a jeżeli z jego ust wyrwało się, to próbą było i — groźbą jest. Chcą, może domyślając się czego, sidła na was zastawić, i to bydlę ślą, aby mową naszą kusiło was. Nie zdradzajcie się.
— Nie może to być! — oparł się Jerzy — ten człek łzy miał w oczach.
— To podła żmija, która i płakać za kawał mięsa i kubek piwa potrafi! — ofuknął Rymos. — Niczemu nie wierzcie. Dawno on im już służy; posyłają go na szpiegi; prowadzi ich, gdy potrzeba.
Zamyślił się Jerzy smutnie, a Rymos się uląkł i drżał.
— Tajemnica wydać się musiała! — szeptał. — Kto wié? podsłuchiwali nas może... Obu nam grozi kara okrutna! Widzieliście te czarne podziemia, co się pod wszystkiemi zamkami, jak drugi gród piekielny, rozciągają? Nie śpichrze to, ani składy, ani skarbce... ale studnie, w których ludzie bez światła i powietrza konają. Nocami, gdy w podwórcach cisza, z pod ziemi dochodzą jęki, słychać brzęk kajdan żelaznych. Z rycerzy, gdy który zawini, a osądzi go starszyzna nocą; nazajutrz, choć wrota były zamknięte... niknie winowajca i już go nie ujrzéć na bożym świecie.
Rymos mówiąc to, oglądał się z przerażeniem.
— O! — dodał — i inne mam poszlaki, że tam w tych lochach, od których klucze zawsze u Mistrza leżą, ludzie żyć muszą. Na kuchniach gotują strawę nędzną, która potém niknie, choć nikt jéj nie spożywa. Gdzieś w sali jakiéjś otwiera się kamień w podłodze, i koszem do lochów chléb, wodę i jadło spuszczają. Tak pocichu opowiadają sobie ci, co to widzieli.
Jerzy słuchał namarszczony.
Rymos widocznie ze strachu tracił przytomność; chwytał się za głowę, jęczał, oglądał trwożliwie i przysłuchiwał.
— Jeżeli nas kto wydał, biada nam! — dodał — biada nam!! Szwentasa pewnie posłali, aby słowo jakie wyciągnął... zginiemy!...
I porwał się z siedzenia nagle.
— Ja tu nie będę czekał, aż mnie pochwycą — zawołał. — Spróbuję ucieczki; tak czy owak ginąć, lepiéj choć się pokusić o wyzwolenie.
Spojrzał na Jerzego, który zamyślony stał ciągle.
— Niéma jeszcze nic — szepnął on, podumawszy. — Ten Szwentas, choć zły człek, wydał mi się szczerym. Nie może być, żeby nas podsłuchali. Czekać trzeba.
Rymos chciwie słuchał.
Wtém ciężkie, choć ostrożne stąpanie słyszéć się dało w pierwszéj izbie; parobczak przestraszony ledwie miał czas skoczyć i ukryć się pod łóżko Jerzego, gdy pocichu, z uśmiechniętemi usty, wsunął się Szwentas.
W progu już złożył ręce i stanął, z przejęciem się i uwielbieniem patrząc na Jerzego. Szeptał ciągle: