Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gałęzi, byłby pobiegł i pętlę sobie zarzucił, nie śmiąc pomyśléć, iż niesprawiedliwą była.
Zniósł-by od niéj — śmierć nawet...
Reda postąpiła ku Swalgonowi, a on nizko się pochylił przed nią.
— Matko a pani! — rzekł, — pójdę już; jam ptak wędrowny... siedziéć nie umiem. Pójdę po-nad granicą, nad Niemnową, a potém... sam nie wiem. Będę rozpytywał o dziecko wasze...
Redzie oczy zaświeciły.
— Mnie się aż do niemieckich gródków nieraz wedrzéć udało — ciągnął daléj. — Któż wié... może jaki Bóg mnie poprowadzi, a podszepnie? nuż na ślad jego trafię...
Kunigasowa brwi ściągnęła, patrzała, długo mówić nie mogąc...
— Niech cię Algis dobry prowadzi! — rzekła słabym głosem. — Idź! szukaj; choć ja w życie mojego dziecka nie wierzę. A znajdziesz go przechrzczonego na Niemca i wroga; choćbyś grochowy znak poznał na nim i krew naszę, nie mów mi o nim, ani jemu o mnie... Nie chcę takiego syna!
Ze spuszczonemi oczyma w ziemię postała trochę, i zląkłszy się, aby jéj Swalgon z tą odpowiedzią nie uszedł, dodała nagle:
— Nie! nie!... Choćby go przerobili... choćby on mnie nie zrozumiał... a ja... nie!... niech ja go choć zobaczę!
Swalgon milczał.
— Ale po latach tylu... nie! — zaczęła mruczéć — nie wrócą mi bogowie dziecka!... Idź, dobry człecze.
— Wszyscy mówią, że żyje... i ja widziałem go wczoraj w wodzie, a duchy w niéj ukazują się inaczéj — bez oczu... ten patrzał na mnie. Znajdziemy go... pani a matko!
Pokłonił się jéj do stóp; nie powiedziała mu już nic — odeszła. Dworak go pociągnął do izby, i sakwy mu napełnić kazał. Potém, inną już drogą, wywiódł między wały, i w ciemny loch zaprowadziwszy z sobą, milcząc szedł z nim bez światła, omackiem, tak długo, iż Swalgon znużony spoczywać musiał, opierając się o wilgotne ściany podziemia.
Tu było duszno jakoś i powietrza piersiom brakło. Nie rychło zaczęło się ono oziębiać... szary mrok się ukazał... przewodnik stanął. O ściankę sparta była drabinka, którą z podziemia Swalgon dobywać się musiał. Po-nad otworem, którym wylazł, zbite z desek ciężkie drzwi podźwignąwszy, leżał stos ogromnych suchych gałęzi, które rozgarnąwszy z ciężkością, gdy Szwentas stanął na zamarzłéj ziemi i rozpatrywać się począł, kędy był — okazało się, iż na kraju lasu, od gródka dobrze oddalonego, się znajdował.
Pilleny widać ztąd było, ale już tylko górę i ściany, a ludzi koło nich oko dojrzéć nie mogło.
Znużony padł wydychać podziemną swą podróż Swalgon, a namyślać się,