Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W ręku tych, co go porwali.
Reda krzyknęła z oburzeniem.
— I wykarmili go! i zaprawili na swoich!... i swoję krew w jego żyły przeleli! Wróg! wróg! Margier mój... syn mój... Zabili go! — zakrzyknęła, rzucając głową — zabili!
— Nie; żyw jest! żyw! — powtórzył Swalgon.
To mówiąc oczy sobie zasłonił, trząść się zaczął i na ziemię padł, wskazując, aby wiadro z przed niego wzięto.
Na znak pani przybiegły dziewczęta, chwyciły wiadro, a że wody wróżącéj już do niczego użyć nie wolno było, poszły ją wylać zaraz do świętego strumienia.
Po krótkim spoczynku, Swalgon się podniósł z ziemi; lżéj mu było, gdy już wody nie miał przed sobą, ale Reda stała, czekając na coś, mierząc go oczyma.
— Matko a pani! — począł jakimś chcącym przebłagać głosem. — Com widział w wodzie, tom i od ludzi słyszał po świecie... że syn wasz żyje... Nad granicą wieść ta chodzi dawno... i wierzy wielu, że żyw jest...
— Nacóż-by go niepoczciwi żywili? — odezwała się Reda.
Szwentas, który zwolna przychodził do siebie i ostygał, bełkotać począł:
— Ludzie źli są a mądrzy, Niemcowie ci, a Boga mają potężnego, który wielkiéj przestrzeni świata panuje... Ziemi są chciwi, panowania łakomi... Czemuż-by nie mieli rozumiéć tego, że za syna Kunigasowego okup wielki wziąć mogą?
— Zażądali-by go dawno, nie hodując dziecięcia — odparła Reda. — Nie!! Złość chyba swą nasycić chcą, dziecko żywiąc, by matkę pokąsało...
Swalgon zamilkł i zamyślił się. Reda popatrzała nań długo i chciała odejść, lecz w twarzy wróżbity wyczytała coś, co ją wstrzymało. Na obliczu bezmówném i zastygłém grało coś, jak walka duszna, która się przez usta zdradzić nie śmiała.
— Pani a matko! — odezwał się pokornie — posyłaliście wy do jamy wilczéj patrzéć i słuchać, czy w niéj junosza twój nie siedzi?
— Com posyłać miała? — odparła Reda smętnie — nie wierzyłam, by żył, nie wierzę; a choćby żywy był, co po nim? Młode wilczę, ze psy chowane, szczekać się nauczyło...
Swalgon coś zamruczał...
— Pani a matko! — rzekł — wiedziéć-by choć trzeba, czego się spodziewać, po czém płakać? Jam włóczęga... Nie raz, ni dwa przekradałem się do zawojowanego kraju, bo tam jeszcze naszych, choć w łykach, dużo... i po ich zamkach w niewoli... Im tam Swalgon droższy, niż złoto, bo na podeszwach błoto litewskie przynosi. Pójdę, gdy każecie, szukać dziecka waszego.
Wzrokiem jakimś dumnym i ździwionym przeszyła go Reda
— Wy?