Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyli. Rutę podeptali, róże pozrywali, lilje połamali, i otrzęśli rosę. A ja — sama, sama, ledwiem się ukryła, pod ruty gałązką, pod wianuszkiem ciemnym...“
Skończyła się pieśń znowu. Reda stała i słuchała. Swalgon spoglądał na nią i widział, gdy o brodatych mężach nucono, jak się jéj brwi ściągnęły i wargi zadrżały.
Dziewczęta postrzegły téż może, iż śpiew niemile odbił się w duszy pani, — bo zaledwie smutną Dajnos skończyły, starsza zaśpiewała inną, ale weselszym tonem, żywszą, nie płaczliwą nutą:
— „Miłe słoneczko, bozka córeczko! Gdzież się tak długo błąkało? Czemu-ś ty nas porzuciło? Kto cię zatrzymał w gościnie?
— „Za morzami, za górami, zmarzłych grzało-m pastuszków, — stało-m ja tam na straży, przy sierotkach, przy biednych.
— „Miłe słoneczko, bozka córeczko!... któż ci z rana ognisko rozkłada? kto wieczorem tobie łóżeczko pościeła?
— „Dwie mam służki wierne: jutrzenkę i gwiazdkę wieczorną, siostrzyce... Jutrzenka mi ogień o świcie rozpala, wieczorna mi gwiazdka na noc łóżko ściele... a dzieci mam dużo, rozsianych po niebie, a bogactw mam wiele, co się złotem świecą“...
Kunigasowa Reda stała, słuchała nienasycona, dziewczęta śpiewały pieśni coraz nowe. Kiedy-niekiedy z pościeli podnosiło się blade oblicze starego Walgutisa, z czaszką wypełzłą, z usty czarnemi, otwartemi szeroko — i opadało, a nikło...
Swalgon patrzał — słuchał... i dziwy się z nim działy. Wszedł do izby z trwogą, chytrością i lisiém maleńkich oczu wejrzeniem. Można go było posądzić, że mu to wszystko, co widział i słyszał, złość jakąś robiło, że niepoczciwe uczucie niósł w zanadrzu ukryte...
Z takiém, a nie inném mógł się tu wkraść Szwentas ów, którego Krzyżacy wysłali szpiegiem na podsłuchy; Szwentas, który, jak opowiadał, żył długie lata pragnieniem zemsty za odebrane sobie szczęście, za śmierć, od któréj z rąk swéj braci ledwie ocalał... dla tego służył od lat wielu najokrutniejszemu Litwy wrogowi, Krzyżakom, chodził dla nich za szpiega, wypatrywał, donosił i w znane miejsca zaprowadzał, ciesząc się krwią, którą przelewali.
Lecz przez te lata długie, Szwentas się ani razu nie ważył do numów, do chat, w pośród rodzin, które-by mu jego własną przypominały, i od lat wielu nie słyszał nigdy pieśni litewskiéj.
Teraz zabrzmiała mu w uchu i w sercu się odbiła. Zeschłe to serce, dzikiéj pragnące zemsty, zamknięte, oszalałe, — zadrgało mu w piersi, aż się za nią pochwycił i uląkł sam siebie. Inny człowiek w nim się obudził, którego on już nie znał...
Pieśń nagle przypomniała mu lata dziecinne, młodość, matkę, siostry