Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Może mu nie tyle o nasycenie głodu chodziło, co o namysł lepszy, jak sobie tu miał poczynać...
Swalgonem się nazwawszy, musiał nim być, a tu Wajdelota nań patrzał, gotów wróżbitę wziąć na spytki. Boć do jednéj gromadki należeli oba...
Zarzucono go pytaniami ze wszech stron. Jedząc, trudno było odpowiadać długo, więc się półsłowy opędzał...
A nie szło mu jakoś.. Rzekł, że tam i owdzie był, to i owo widział; zaprzeczali mu inni, którzy téż bywali w miejscach wskazanych... Pot mu występował na czoło; obraniać się i wyłgiwać musiał.
Nie było mu raźno; — przecież chwycił się w porę dobrego sposobu. Z tych, co mu zaprzeczali, drwić zaczął; ten i ów rad się uśmiechnął; a że przed chwilą niewesoło tu było, wdzięczni byli wszyscy, iż z sobą przyniósł śmiechu trochę.
— Co za dziwy! — rzekł do przeczących — wy tam byli, a co innegoście widzieli, niż ja? Ile ludzi, tyle oczu... Trafiło mi się, żem ja wilka zobaczył! a mój brat baranem go zwał. — To mówiąc, otarł usta, odstawując misę, i zakończył litewskiém przysłowiem: — Umarł niedźwiedź, schowajcie trąby.
Ktoś zagadnął znowu; ruszył ramionami i cisnął mu drugie przysłowie za odpowiedź całą:
— Na co plewę bić, kiedy z niéj nawet pyłu wybić nie można!
Obroniwszy się tak napastnikom, Swalgon wziął się do kubka; już go nie zaczepiano...
Niektórzy wynosić się zaczęli w podwórza, inni posiadali i pokładli się około ognia spoczywać. Wróżbita siedział, jakby mu się spać chciało i drzemką od rozmowy się bronił.
Przeszła tak dnia część znaczna, i miał czas dobrze wytchnąć podróżny. Dworak, co go tu przyprowadził, uszedł, a nie ukazał się aż wieczorem.
— Teraz czas, — szepnął, przybliżając się do niego. — Reda już wié, że przyprowadziłem jéj takiego, co pieśni umié i gadki stare... Chodźcież za mną...
Swalgon, cokolwiek odzież na sobie ociągnąwszy, torby zapchnąwszy do kąta, w milczeniu za przewodnikiem podążył.
W drugim końcu budynku, na kamienném podmurowaniu, stały izby kunigasowe, tyle tylko, że z miąższych bierwion w zrąb czysto zbite, mchem lepiéj otkane, i pułapem od chłodu zawarte i słoty.
Gdy weszli na próg, już się tu wieczornica zwykła była rozpoczęła. Jasno, smolném zażywiane łuczywem, płonęło wpośrodku ognisko. Dokoła biało ubrane dziewczęta przędły i śpiewały.
W głębi widać było stojącą kobiétę, z obliczem surowém i jak noc smutném, nie zbyt wyniosłego wzrostu, ale silną i kształtną... Choć strój