Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wasza Miłość, — rzekł łagodnie — macie jakieś uprzedzenie przeciw niemu. Obeszliście się z nim ostro. My przywykliśmy go szanować. Ma długoletnie i wielkie zasługi w Zakonie, i tę największą, że choć mu kapituła kilka razy dostojeństwa wyższe ofiarowała, odrzucał je zawsze.
— Tak! — odparł Mistrz — wolał, nie mając ani tytułu, ani obowiązku, do wszystkiego się mieszać, podglądać wszędzie i rządzić potajemnie. Ja nad sobą, ani obok siebie, takich skrytych pomocników nie zniosę.
Starszyzna spojrzała po sobie, a Wielki Komtur zapewne dalszy o to spór uznał niewłaściwym, bo zamilkł.
Obrót i koniec rozmowy zasępił czoło Luderowi. Czuł może, iż się niepotrzebnie zdradził. Ku Marszałkowi się obróciwszy, spytał o przygotowania do wycieczki na Litwę.
Zapewniono go, że wszystko było w gotowości, i że mrozów tylko czekać mieli, aby im błoto i trzęsawiska stężały.
Wielki Komtur oznajmił, iż o nadciągających ochotnikach z Niemiec przyszły wiadomości.
Wszystkie te uspokajające nowiny nie potrafiły jednak Mistrza rozweselić. Pozostał zamyślony, jakby gniewu przeciwko bratu Bernardowi nie pozbył się jeszcze.
Po chwili, przeszedłszy się po salce raz i drugi, na drzwi do swéj kapliczki i sypialni spojrzał, — ku temu pamiętnemu przejściu, w którém Osselena zamordowano, — i skłoniwszy głową przytomnym, oddalił się ku mieszkaniu swojemu. Oczekujący za progiem Kompan, Henneberg, drzwi mu otworzył.
Pozostali zabierali się także do wyjścia.
— Niesprawiedliwym jest jeszcze Mistrz względem brata Bernarda — po cichu począł Podskarbi — mało go zna chyba.
Wszyscy to zdanie potwierdzili głowami.
— Jest to istotnie mąż, poszanowania godny i najwyższéj dla Zakonu zasługi; — dodał Marszałek. — Drudzy o sobie zawsze pamiętają po trosze; — ludźmi jesteśmy; — ten nigdy o niczém nie marzył, prócz wielkości Zakonu, prócz jego dobra, i niemal człowiekiem być przestał, tak w tę suknię wrósł, którą nosi.
— I sławy, ani znaczenia dla siebie nie szuka, — rzekł Komtur. — Lecz Luder go późniéj nauczy się lepiéj cenić.
— A za Bernarda ręczyć można, — dorzucił, uśmiechając się, Marszałek — iż przez to na Endorfa nie wyrośnie i, zamiast myśléć o zabójstwie, sam-by się dał zabić dla Zakonu.
Ogień powoli przygasał na kominie, starszyzna rozchodzić się zaczęła.
Wielkiemu Komturowi na sercu leżało, iż Bernard odszedł pokrzywdzony i dotknięty niesprawiedliwemi wymówkami. Z sali rycerskiéj udał się wprost do jego mieszkania, — tu go nie było.
Izdebka, którą on od dawna miał przywiléj sam zajmować, choć wielu