Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz, gdy w te mroki lat dawnych się wpatruję, coraz mi więcéj rzeczy na pamięć przychodzi, które, jakby mgłą były okryte. Mgła się rozprasza...
Chłopak, siedzący na ławie, palec położył na ustach, obejrzał się trwożliwie ku drzwiom. Wzdychał i tarł czoło.
— A! to nieszczęśliwa godzina, — wyjąknął, — gdy się o tém zgadało! Co już pomoże myśléć o tém? co wam pomoże wiedziéć? Z ich rąk, co raz w nie wpadło, już się nie wydobędzie. Patrzajcie na mnie. Mnie téż pochwycili gdzieś z chaty chłopięciem, na powrozie przy koniu, jak bydlę przygnali, ochrzcili, ostrzygli, kazali służyć — i muszę. Idą oni na moich, każą za sobą nieść tarcze i miecze; idę za nimi i niosę. Patrzę, jak się moja krew leje, jak moi bracia giną... a! wszystko kipi we mnie, łzy do oczu się cisną; alem ja sam, i siły nie mam!
Jerzy podniósł się z łóżka trochę i, brwi ściągając, a ręce zacisnąwszy, szepnął:
— Zbiedz przecie można!
— Dokąd? jak? — przerwał zastraszony pachołek. — Na co-by się nam to dziś przydało? Tam-by już nikt nas nie poznał i nikt nie przyjął. Jeszcze-by nas pozabijali, jak krzyżackich knechtów, bo dla tych przebaczenia niéma. Służyć im trzeba, choć ich nienawidzimy. Taka dola, a swéj doli nikt nie jest panem.
Pomyślał trochę i ciągnął znowu:
— Jeżeli oni was kędyś z Litwy porwali, a chowali i pieścili, karmili jak paniątko i ubierali, czy oni dziś-by zbiedz pozwolili? Patrzą oni na was podwójnemi oczyma, a gdyby najmniejsza poszlaka... ho! ho!..
I ręką pociągnął sobie po szyi, jakby ścinał głowę.
Chory Jerzy dumał głęboko.
Przerwała się rozmowa, i zaczął pachołka siedzącego rozpytywać o litewskie nazwania rzeczy różnych: jak się matka, ojciec, brat, dom, ogień zowié? Słuchając, zadumywał się, za głowę chwytał, brwi ściągał, a oczy mu połyskiwały.
Pachołek dziwił się, ciekawił, wzdychał, ręce załamywał i coraz to przypominał, że cicho mówić było trzeba.
— Był tu stary Bernard? — spytał w końcu. — A co on tu robił u was! On darmo nigdy nie chodzi. Posyłają go wietrzyć, gdy innym nosa braknie. Chytry to a straszny człek, co jak spojrzy, na wylot przekole. Na zamku on niby niczém — taki brat jak drudzy; do starszyzny nie liczy się i z nią nie chodzi; stoi na boku. Urzędu nie ma; a boją go się najstarsi i może, co zechce. Wciska się wszędzie, nigdzie mu drzwi nie zamykają; podpatruje, słucha, odgaduje. Na kogo popatrzy, ciarki mu biegną po skórze. Jego tu nie darmo do was wysłali. — Czyście się przed nim z czém nie wydali?
Jerzy na to pytanie pogardliwie i dumnie ramionami poruszył.
— Oh! — rzekł — ani słowa nie dobył ze mnie!
— Szpitalnik — mówił pachołek — gbur, niecierpliwy, niby zły, gdérze,