Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 283.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się uśmierzył, ruszać trzeba; nieprzyjaciel niedaleko: co tu z nim robić?
Obrócił się do Ofki.
— Trochę mnie znacie, ale może nie spełna: człowiek jestem takiego serca, jak ręki. Oboje żelazne. W pochodzie rodzonego brata nie pożałuję, a nieposłusznemu łeb utnę: rozumiecie mnie?
— Tnijcie! — zawołała Ofka — a żywo.
To mówiąc, przechyliła głowę i nastawiła szyję białą. Brochocki i ks. Jan spojrzeli po sobie, mówiąc oczyma:
— Co z tym szatanem poradzić!
— Gdzieżeś był? — zagrzmiał ogromnym głosem Brochocki.
— W lesie, zabłąkałem się.
— Kto ci pozwolił od dworu?
— A kogóż inni pytali gdy szli na zamek? — zapytała Ofka.
— Toś i ty tam był?
Dziewczę zarumieniło się mocno.
— Tak jest.
— Fałsz jest! — zawołał pan Andrzéj — jam tam pierwszy był i byłem ostatni, i wszystkich widziałem co byli. Gdzieś była?
Ofka zamilkła, popatrzyła w oczy panu Brochockiemu.