Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 282.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który niesione burzą suknie łapał i chwytał. Namiot pana Andrzeja leżał téż na ziemi, bo pale złamał wiatr. Około niego ujrzała z przestrachem Ofka stojącego księdza Jana.
Staruszek ujrzawszy ją, ręce do góry, jakby Bogu dziękując podniósł.
Na twarz dziewczęcia wystąpił rumieniec gniewu, wstydu i przerażenia. Chciała uciekać, lecz Brochocki nie puszczał jéj, doprowadził aż do księdza i śmiejąc się postawił ją przed nim.
— Otóż jest zbieg, burza go przyniosła — zawołał.
Zbieg stał pomieszany, lecz i stryj ks. Jan niemniéj był odzyskaniem skłopotany, ani nagle ją ujrzawszy wiedział, jak sobie ma począć. Nie chciał wydawać tajemnicy, aby obłąkanéj wstydu nie czynić; czuł, że puszczona na wolność użyje jéj pewnie na złe, lub przynajmniéj do ucieczki: nie śmiał się cieszyć, nie mógł łajać.
— Mój Ojcze — rzekł Brochocki, poniekąd odgadując myśli jego — w obozie są prawa i zwyczaje. Kto raz samowolnie uszedł, ten pod strażą zostać musi, dopóki się sprawa jego nie rozpozna i kara nie domierzy. Dziś nie czas ani badać, ani karać; lada chwila, żeby tylko ten szalony wicher