Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 281.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi, tumany kurzu otaczały plac cały... rżenie koni, krzyk ludzi, wycie gwałtownego wichru zamąciły na chwilę ze snu budzący się lud. Ofka ze swymi konnymi podjeżdżała ku taborowi króla, gdy za cugle jéj konia porwał silną ręką mężczyzna ogromnego wzrostu i pochwyciwszy ją wpół, z siodła zdjął jak pióro, stawiąc drżącą i przelękłą na ziemi.
Groźnych czarnych oczów dwoje, wlepionych w nią, dały poznać dziewczynie, iż powinna się była tłómaczyć. Stał przed nią pan Brochocki. Ofka chciała mu się zrazu wyrwać, lecz dłoń jego ani drgnąć słabemu nie dała dziewczęciu.
— Dokąd? zkąd? — zawołał grzmiącym głosem.
— Wracam... zabłąkałem się...
— Wrócisz najprzód do mnie! — rzekł Brochocki — przy królu miejsce zajęte... Ani słowa! iść i słuchać.
Ludzie, których z sobą przywiodła Ofka, popatrzyli przerażonemi oczyma na nią, na siebie i pozostawszy, korzystając z zamieszania, jakie wiatr wzniecił w obozie, zniknęli. Dziewczę trzymając konia za cugle, same za ramię ujęte przez Brochockiego, musiało iść przodem. Przecisnęli się tak wśród powywracanych namiotów i tłumu,