Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 261.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przypadł w jednéj sukni, bez okrycia głowy, z wściekłością w twarzy, rozogniony, oszalały.
— Wiecie co prawią po obozie? — krzyknął. — Nie zacząwszy wojny, jesteśmy pobici? Nie dobyliśmy miecza z pochew, a krew nasza się leje; zamki się palą, skarby nasze łupią... i my to cierpiéć będziemy? my cośmy przyjęli wojnę, a nie chcieli pokoju??
Oczy zaognione wlepił w Mistrza z wyrzutem, za nim przypadali drudzy.
— Prawdaż to co głoszą? Gilgenburg wzięty, spalony? — wołał W. komtur.
— Srom i hańba! — wyrzekał inny — ponieśliśmy klęskę pod Świeciem. Kawał kraju pustką, Gilgenburg w popiołach, a my stoimy i patrzym...
Wielki Mistrz blady i poruszony stał, nic nie mówiąc; cisnęli się do namiotu komturowie i wielcy dostojnicy.
— Prowadź nas! rozkazuj! — odezwał się marszałek — inaczéj w Marienburgu bronić się przyjdzie.
— Powołać radę — rzekł Ulryk.
Rozruch się stał w całym obozie, jeden Mistrz zachował krew zimną i nie zdawał się wielce poruszonym.