Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 217.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kraj był pusty zupełnie, bo ludzie przed wojskami pierzchali wszędzie w lasy głębokie, uprowadzając trzody i unosząc mienie; ale bez języka obejść się można było, bo ślady pochodu wszędzie jeszcze widoczne zostały. Mimo burz i deszczów lipcowych, zbita końskiemi kopytami ziemia, mogiły i kopce, pogaszone ogniska, gdzieniegdzie szkielet koński, który wilki ogryzły do białych kości, prowadziły lepiéj od człowieka. Gdziekolwiek wojsko leżało, widoczniejsze jeszcze po niém znać było spustoszenie i resztki noclegów. Nie jeden trup czekał pogrzebu, na który czasu niestało, ledwie przysypany gałęźmi; potłuczone czerepy, pogubione rzemyki, poszarpane płachty, leżały po polach. Kopane pod namioty i na ogniska jamy, stały nie zasypane. Bezpiecznie więc idąc tak torowaną drogą, ks. Jan coraz świeższe znajdował znaki.
Na całym tym obszarze żywéj nie spotkali duszy: wioski stały pustkami. Nad wieczorem stada ogromne kruków zrywały się z po nad lasów i widać je było ciągnące w tę stronę, kędy wojsko ciągnęło, jakby już czuły żer i trupy. Ludzie towarzyszący ks. Janowi, patrzyli na lecące ptaki i żegnali się przelękli, szepcząc, co to oznaczać miało.