Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 207.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz listy widzieć musimy! — odezwał się Mistrz — abyśmy ich siłę mogli ocenić.
Gara i Scibor spojrzeli po sobie i poszeptali: ostatni wyszedł z namiotu.
— Idę — rzekł u drzwi — Piotra Korcboga do króla odesłać, a listy wam do odczytania przynieść. Z czémże Korcbog odjedzie?
— Z wojną! z wojną! — okrzyknęli tłumnie komturowie, podnosząc ręce — niech zapowié walkę krwawą.
— Upokorzymy tego dumnego poganina — zawołał Schwelborn — z nim i z jego rodem jaszczurczym niéma nigdy walce końca; raz potrzeba téj hydrze łby poucinać do ostatniego. Nienawistne plemię bałwochwalców bez czci i wiary!
Niektórzy wtórowali Schwelbornowi, inni milczeli. Mistrz chodził niespokojny. Po chwili wszedł Scibor i Korcbog z nim, niosąc szkatułkę.
Korcboga tego Krzyżacy, choć musieli przyjąć w obozie, równie jak Scibora ścigali oczyma niechętnemi. Byłto człek niepozorny z twarzy, ale wielkiego serca, milczący i wytrawny; mało się więc odzywał i wdawał, co zwiększało niechęć ku niemu.
— Panie Pietrze — odezwał się doń Scibor — już dłużéj czekać tu na co nie macie, pokoju na-