Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 199.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

noga na placu nie pozostanie. Ludzie do rzucenia popłochu dobrani najsprawniejsi, hasło dane; lewe nasze skrzydło w pogoń tylko poszedłszy, tył królowi zabierze, a z dwóch stron osaczony, zginie marnie!
Zatarł ręce podskarbi.
— Nie rachuję na króla Zygmunta, ani na węgierskie obietnice, ale na to cośmy sami złotem naszém i rękami zgotowali. To pewniejsze. Nie dosyć na tém — kończył podskarbi uśmiechając się — w obozie króla, w jego namiotach, koło jego osoby mamy ludzi naszych, pacholęta, służbę, cudzoziemców kupionych i ponamawianych; mamy ich u boku Witolda, mamy u książąt mazowieckich. Któż wié — dodał — jeśli dla ocalenia Zakonu, zadać będzie potrzeba co w napoju... i na to się ręce znajdą... Wojsko bez wodza, mąż bez głowy, trupem jest.
Wielki Mistrz zadrżał, ale nie odpowiedział nic.
— Ja wierzę w męztwo nasze i w relikwie świętych.
— I ja téż — dorzucił skwapliwie podskarbi — ale to mi nie przeszkadza pracować i zabiegać.
Ruszył z lekkimi ramionami. Rozmowa przerwała się, gdyż komturowie i dostojnicy Zakonu schodzić się poczynali.