Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 163.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choć sam pan Andrzéj na chłopaka niezbyt łaskawém patrzał okiem, w poczcie, do którego się tak trafunkowo przyczepił, przyjęli go towarzysze zrazu obojętnie, a drugiego, trzeciego dnia umiał się im podobać; młodość téż jego jednała mu serca: słowem, że go polubiono bardzo i choć go zwano i prześmiewano dziewczyną, przyjaciół miał we wszystkich. Wesołością, dowcipem i chętną szczodrobliwością najwięcéj sobie ludzi przyciągnął. Sypał pieniądze garściami koło siebie, poił i karmił, tak że mimo nieznanego nazwiska, mieli go za jakieś przebrane i utajone książątko.
Brochocki na to zdala patrzał, nic nie mówiąc; prawdę rzekłszy, nie było tam czasu lada czém się zajmować, bo wojna stała za pasem: wszystkim do niéj serca biły i wszyscy pytali się w duchu sami siebie, czém się ona skończy.
Na owe czasy, gdy z kilku tysiącami ludzi przedsiębrano wyprawy dalekie, przygotowania z obu stron były olbrzymie; łacno było przewidziéć, że na małéj utarczce skończyć się nie może.
Dwie potęgi zetrzéć się miały, na które cały świat zwracał oczy.
Żaden z sąsiednich krajów nie mógł wojska tak ogromnego wystawić, jakie z sobą Jagiełło prowadził. Sześćdziesiąt tysięcy rycerstwa szło