Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 156.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niby doń należących, w istocie jak krucy czatujących na zdobycz jaką, lub złą sprawę.
Choć wojsko się trzymało chorągwiami i ziemiami, coraz w nich nowe jawiły się twarze.
Rankiem w Żochowie, gdy hasło do zwijania namiotów otrąbiano, a w królewskiéj kaplicy dzwonek się dał słyszéć, z którym zakrystyan chodził do mszy wołając, właśnie pan Andrzéj z Brochocina miał już zbroję wdziewać, którą mu pacholę podawało, gdy w otworze namiotu zjawiła się postać zupełnie mu nieznajoma. Był to młodziutki chłopak niepocześnie ubrany, ale bardzo pięknéj twarzy, lekko zaledwie uzbrojony, który z panem Andrzejem mówić pragnął, trochę zakłopotany i jakby czémś strwożony.
Brochocki Prawdzic był mąż stateczny, nie pierwszéj młodości, zawołany wojak, który więcéj życia spędził w obozach, niż w domu, gdzie gościem bywał. Prawy żołnierz, choć we dworze żonę i dzieci zostawił na Bożéj opiece, choć gospodarstwo całe téż więcéj Opatrzności zdał, niż włodarzowi, ducha był niezłomnego i wesołéj twarzy. Śmiało mu się oblicze, bo czuł, że się do granic zbliżali, gdzie się ciągnienie owo ciężkie zakończyć a wojna rozpocząć musi.