Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 083.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaczepić nikogo, a ostrego jéj języka obawiały się nawet kumoszki starsze i poważni ludzie. Wszystko jéj przecie dla matczynych kufrów i dla jéj piękności błyszczącéj, uchodziło bezkarnie.
Dziewczę na miejscu nigdy usiedziéć nie umiało i chwili. Jeśli nie stała we drzwiach, a nie było jéj w sieni, pewnie wyglądała oknem, a gdyby je matka przed nią zamknęła, znalazłaby sposób choć na dach się wdrapać, lub z poza muru ogrodowego na ludzi patrzéć i zaczepiać ich. Matka była może zbyt zrazu pobłażającą, ale potém nieraz z płaczem niemal mawiała, że jużby ją i przykuwać darmo, boby się urwała i postawiła na swojém.
Płoche to było, wietrzne, śmiejące się, zalotne, śpiewające, ruchliwe, a niezmiernie przebiegłe. Umiała daleko więcéj niż pani matka, która jak inne kobiety naówczas, nigdy się czytać nie uczyła, a choć i ona z papierem do czynienia nie miała nigdy, mówiła po niemiecku jak niemka i to wszystkiemi mowy, jakie się na krzyżackiéj ziemi spotykały; mówiła po polsku, od niańki wyuczyła się po litewsku, a byli tacy co utrzymywali, że gdy umyślnie po łacinie mówić zaczęli, aby się przed nią ukryć, ona i łacinę zrozumiała.