Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 054.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słomianych żelaznego obalą. Zakonowi grozi zguba, ja go ratować chcę, choćby duszę zatracić.
— W zgubę nie wierzę!—przerwał Mistrz.
— Wierzcie w niebezpieczeństwo, a dozwólcie mi ratować się, jak umiem. Co szkodzi, jeśli garstką łez, strumień krwi można oszczędzić.
— Byle nie błotem!—rzekł Ulryk.
— Choćby kałem—sprzeciwił się podskarbi.—Chcecie czterdzieści tysięcy złotych dać Zygmuntowi, aby im wojnę zapowiedział? Weźmie on je, ale wojny nie zrobi. Dacie Sarnowskiemu za zdradę, weźmie i was zdradzi, a ja mu szatana podeślę, i ten mi się lepiéj sprawi, niż króle i wodze. Zwinie się Jagiełło ukąszony, zamęt mu u łożnicy, w namiocie, w obozie zgotują, nie licząc tego, że nam donosić będą o każdym jęku królewskim.
Mistrz kilka kroków odstąpił milczący. Podskarbi śmiał się.
— Już od was nie proszę nic, prócz kiwnięcia głową, możecie o niczém nie wiedziéć, od wszystkiego ręce umyć i brzydzić się nawet tém, bylem ja wiedział, żem nie samowolnie postąpił.
— Pochwalam wielce gorliwość waszą, buduję się nią—odezwał się Mistrz—lecz bracie mój,