Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Starego szpiega jutro na łoże wziąć, a pociągnąć go sznurami dobrze, żeby mu stawy powyskakiwały: wyśpiewa wszystko.
— Szpieg, to jawna!—mówił Lichtenstein W. komtur—czy się przyzna, czy nie, wątpić o tém nie można. Pełne są ich gródki nasze i miasta... tak, że żebraków nie pytając nawet wieszać każę, bo w ich łachmanach zdrada chodzi...
— Lada dzień wybuchnie wojna, i to są znaki, co ją poprzedzają zawsze—przerwał W. Mistrz—zatém w gotowości być musimy na pierwsze hasło do boju. Z Czech i Morawy do Polski pociągnęły pułki zaciężne. Na Mazowszu trzebią dla wojsk drogi po lasach. Król z Witoldem i mazowieckimi panami nieustanne zjazdy mają.
— Bogu niech będzie chwała! Bogu chwała!—wybuchnął Schwelborn—przynajmniéj moje miecze raz się krwią ochrzczą, co je dla nich dawno chowam! Wojna! tośmy téż gotowi... Komturowie wszyscy na zawołanie czekają, w Chełmińskiéj ziemi po zamkach patrzą tylko na blankach i czatują, rychło pierwsza łuna się ukaże: skoczym do boju weseléj, niż chłopi do tańca!!
— Daj to Boże—rzekł W. Mistrz—bo o pokoju mówić już nie ma co... ani się go spodziéwać. Miecz musi rozstrzygnąć.