Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znalazł się sukna kawał, by ją okryć po wierzchu.
— Bóg-że ci zapłać, mój Franku!—odezwał się ksiądz—a gdy do domu powrócę, powiem waszym, żeście tu zdrowi i w świętéj służbie.
Stary westchnął, a braciszek mu przerwał:
— Nie mówcie o mnie ni słowa nikomu, ani gdziem jest, ani co czynię: niech o mnie pamięć zaginie.
Zamilkł smutno.
— Świętéj służby nie macie się co wstydzić,—dodał kapłan—lepsza ona pewnie, niż owa na koniu i we zbroi, z pychą w sercu i krwią na rękach. Ta krew, którąś ty swoje ręce zmazał dla miłości mojéj, nie plami cię przynajmniéj, i na duszę nie spadnie.
Braciszek popatrzał nań i drugie westchnienie z piersi mu się wyrwało.
— Mój Ojcze, w infirmeryi dzwonią do stołu, ja was poprowadzę, rękę podam, posadzę: potrzebujecie pokrzepienia.
— Dzień cały w ustach nic oprócz wody nie miałem—rzekł kapłan—alem wigilię chciał pościć.
— Toć już i słońce zaszło—dodał, rękę podając Franek.—Chodźmy!
Wyszli tak z izby szpitalnéj. Nieopodal znowu o kilkanaście kroków był refektarz infirmeryi.