Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pytające oczy zwrócił braciszek, obaczywszy zduszone palce, z których podkowa końska krwi dobyła.
— Koń nastąpił, bo Pan Bóg chciał, abym pocierpiał. Przyłóżcie, bracie, wody, a przeżegnajcie ranę, nic nie będzie.
— Mój Ojcze, wy tutaj? pieszo? a toć oczom nie wierzę..
— Pątnikiem idę, ślub uczyniwszy, do Malborgskiéj N. Panny: co za dziwo.
— Sam jeden?
— Z Bogiem!.. z Aniołem Stróżem...
— W waszym wieku?
— Najbezpieczniéj: ubogiego starca chyba koń zaczepi, ludzie mu złego nie zrobią, pominą...
Westchnął ksiądz, braciszek spuścił głowę, rozwiązał nogę i tuż do wielkiéj dębowéj skoczył szafy, któréj oba skrzydła otworzył. Zapach z niéj wyszedł od ziół suchych i mocnych korzeni a leków, orzeźwiający i miły. Na półkach stały słoje i flaszki, leżała bielizna i płachty.
Prędko się uwinął braciszek, i wody utoczywszy z dzioba sterczącego w ścianie na wielką misę glinianą, począł nogę ostrożnie obmywać, ocierać, potém ją z lekka hubą leśną obłożył, aby krew zatamować i płachtą starannie okręcił.