Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 304.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tłómaczyło, iż z komina dymiło i dym piękne oczki wygryzał.
Trzeciego dnia o świcie, gdy jeszcze Starosta spał, wbiegli go zbudzić ze straszną wieścią, że hrabiego niestało, a z nim córka uciekła.
Co żyło na koń siadło do pogoni. Matka we łzach ręce łamała na progu. Mszczuj kijem w podłogę bijąc, Niemca przeklinał, Brochocki krzyczał, iż żmiję odgrzał na piersiach.
Nie pomogły pogonie. Przyszły w tydzień listy, iż się hrabia z Ofką ożenił w Krakowie i o przebaczenie błagał.
Nie było już co innego do czynienia, tylko błogosławić. Tak się téż stało. Wysłano, aby wracali. Padli oboje w ganku do nóg rodzicom, którzy się popłakali... Mszczuj milczał.
— Co się stało, odstać się nie może — rzekł Brochocki. — Przeznaczoném znać było, żeby się te rody z sobą łączyły: dziéj się wola Boża.
Mszczuj tylko na to nastawał, aby i kropla krwi polskiéj nie wsiąkła w niemiecką, żeby do nazwiska Dienheimów dodać Brochockich, i żeby z nad Renu się wynieśli, a bliżéj rodziców mieszkali. I puścił im późniéj Starosta dobra znaczne, a ów zameczek nad Renem powoli upadał, i wnuki