Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 294.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po drodze nie zdechł i w świat go puścić, niech sobie szczęścia szuka. Miasto okupu przyjdzie do niego dołożyć, ale to uczynię z serca, bo mi sieroty żal, choć Niemczysko.
Mszczuj potwierdził.
— Tak się należy; wziąć z niego słowo tylko, że przeciwko nam bić się nie będzie, kilka groszy mu dać i niech sobie idzie.
— I ja nieinaczéj myślę — mówił starosta — ale że to zawsze nasz herbowny i chrześciański człek, trzeba mu dać się odkarmić, wysapać i trochę biédy zapomniéć. Potém o wyprawie i odprawie pomyślimy.
Nazajutrz Kuno się nie pokazywał, aż go do stołu zawezwano, siadł w końcu, choć dla grafowstwa wyżéj go sadzić chciano. Nie mówił nic, a jadł niewiele. Posępna jego postać, wejrzenie ponure, cierpienie widoczne, obudzały litość.
Chłopak był przytem bardzo urodziwy, a coś szlachetnego miał w sobie. Mimo przymusowéj pokory, rycerską godność znać na nim było.
Aż do Nowego Roku trzymał go tak Brochocki w niepewności, nic nie mówiąc, on téż o swój los pytać nie śmiał, a nieźle mu się działo. Nawet, jak to młodym właściwa, prędko na twarzy poprawiać się zaczął.