Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 289.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może i nie żyje — odezwała się Starościna.
— I to być może — kończył Starosta — chociaż zginąćby nie powinien. Podobało mi się to w nim, że sobie rady umiał dawać w najgorszych razach; a no go może dziéwka tak trzyma, którą zaswatał, co już najniebezpieczniejsza rzecz.
I tu się śmiać począł, ku jéjmości spoglądając. Ona téż spojrzała na męża. Chciał cóś mówić daléj, ale nagle zamilkł, widząc, że dziewczęta stały, przy których o owéj Ofce mówić nie chciał, aby ich tą powieścią nie gorszyć.
Jéjmość była ciekawą; domyśliła się łatwo powodów nagłego milczenia i zwróciwszy się do córek, posłała je do kobiet, aby motki liczyły, póki wieczerzy nie podadzą. Dopiéro gdy wyszły dziewczęta, Brochocki znowu w śmiech i opowiedział po raz pierwszy, jak dziewczynę do pocztu swego przyjąć musiał i co się z tą szaloną późniéj stało.
Starościna słuchała z brwią namarszczoną, widocznie zgorszona bardzo. Stary Mszczuj wąsa kręcił, a prychał wytrzymać nie mogąc.
Bywało i w Polsce z niewiastami różnie, boć pamiętano Russanowską, co konno z ludźmi po gościńcach rozbijała; nie było żadną osobliwością podówczas widziéć kobietę w butach, na koniu