Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 287.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siebie, popijając piwo: wczesny wieczór zimowy nadchodził.
Zamknęła więc i Starościna skrzynie, zabrała córki i poszła do izby męża, w któréj zwykle na podanie wczesnéj wieczerzy oczekiwała.
Brochocki miał na sobie żupanik i krótki kożuszek, Mszczuj dostatnią i długą suknię podbitą popielicami, a na głowie czapeczkę jedwabną, bo za lada chłodem blizny mu dolegały.
Gwarzyli pocichu, gdy Starościna weszła.
Krzesło dla niéj naprzeciw komina stało przygotowane: siadła na niém, dziewczęta się umieściły z obu stron, przy wysokiéj poręczy.
— Ha! no — rzekł pan Andrzéj — chyba albo gdzie zginął, albo słowo złamał, a musi mi się przed Nowym Rokiem mój jeniec stawić, żeby albo wykup dać, lub na moją łaskę czekać.
— Eh! eh! — jęknął Mszczuj — szukaj wiatru w polu, gdyś Niemca na słowo puścił.
— I ja tak myślę — dodała jéjmość. Krzyżacy go gdzieś obałamucą, albo i siłą wstrzymają. Nam téż tam nic po nim; chłopak pono ubogi, tyle tylko, że zbroję miał piękną, ale w mieszku pustki.
— Prawda, moja panno, prawda — mówił Starosta — ubogie to było, ale rodu dobrego i w her-