Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 281.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spał, siedział i jadł z garnka, dopóki go drugi nie zluzował.
Wieś miała rzemieślników własnych i obchodziła się nimi. Byli tacy nawet, co na raz dwa rzemiosła sprawowali i celowali w obu.
Po długiéj i niepewnéj jesieni, która się z wilgocią przeciągnęła do Grudnia, gdy wszyscy już na tę przepadzistą zimę utyskiwali, bo mrozu wszystkim potrzeba było, a lękano się powszechnie, żeby spóźniona nie odbiérała swéj należności na wiosnę — w wigilią wigilii Bożego Narodzenia, niebo się wyjaśniło i silny mróz pochwycił.
Z radością powitano blady lazur, słońca trochę i drogi rozkisłe stężały, a kałuże szklanną pokryły się powłoką. Zbierało się na ponowę, bo mimo mrozu, czuć było śnieg w powietrzu, i lasy czarno z daleka wyglądały, co było znakiem, jeśli nie deszczu, to śniegu.
Starościna Brochocka z dwiema dorastającemi córkami, siedziała w swojéj izbie przepatrując bieliznę stołową, którą z ogromnych skrzyń dobywano, przejętą ziół wonnymi zapachami. Pani Hanna była jeszcze w sile wieku, twarzy miłéj, tuszy wspaniałéj, a domowy niewykwintny strój bardzo jéj był do twarzy. Obyczajem owego czasu miała na głowie czepiec biały jak śnieg, zawinięty tak,