Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 234.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko to wypowiedziała z pośpiechem, szybko, z oczyma iskrzącemi się zapałem. Pierś jéj podnosiła się żywo.
— Trzeba iść — dodała — trzeba iść żywo. Niech się cieszą zwycięztwy i usypiają. My po jednemu poodbieramy grody nasze.
To mówiąc, obejrzała się i pobiegła do szafeczki ukrytéj w murze, dobyła z niéj dwa małe zwitki i wręczyła je Dienheimowi, który jedną rękę wyciągnął po nie, drugą po pierścień. Ofka patrząc mu w oczy, obrączkę oddała i uśmiechnęła się jakby z politowaniem.
— Jedź! — rzekła — wracaj; gdy do Torunia Komtury powrócą, ja pójdę z tobą do ołtarza.
Za wychodzącym hrabią przestąpiła próg do pokoju, w którym siedziała matka.
— Matuniu — rzekła — to mój narzeczony: dałam mu pierścień i słowo.
Lekkim okrzykiem, wesołym prawie, przyjęła tę nowinę Noskowa i podbiegła uścisnąć Dienheima, który stał zmieszany więcéj niż szczęśliwy niespodzianą dolą swoją.
Nie dało mu długo zatrzymywać się despotyczne dziewczę.
— Trzeba, żeby jechał teraz — dodała — a gdy powróci...