Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 231.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stawce właśnie na ławie siedząc, w miasto patrzało takiemi oczyma, co nic nie widziały.
Gdy się Kuno przybliżył, drgnęła, spojrzała nań i nic nie mówiąc, ręką na ławę wskazała.
Potém znowu nie mówiąc słowa, odwróciła głowę i wlepiła oczy w mury.
— Pożegnać was muszę — odezwał się Kuno.
— Jedziecie? — spytała — dokąd?
— Jestem jeńcem puszczonym na słowo i stawić się muszę.
— Zlękliście się Jaśka losu, nieprawdaż? Mnie saméj go szkoda. Ale po cóż im służy? My nie mamy innego oręża.
Kuno zmilczał.
— Podpatrzyliście mnie? O! niech mnie na stos prowadzą, ja się nie zaprę. Wiem kto mi to dał i co mi mówił przytém. Jednéj rzeczy żałuję, że ich więcéj na winie mojém nie było.
Oczy miała obłąkane. Kuno spoglądał, była tak piękną, że na chwilę zapomniał o zbrodni; zląkł się więc samego siebie i wstał by odejść.
— Nie pytam was czy powrócicie — odezwała się Ofka — nie wrócicie pewnie? Bo téż jabym dla was nie była żoną, ani wy mężem dla mnie... ja męża nie chcę, bo panować nad sobą nie dam. U mnie jedynym panem – Krzyż-Zakon.