Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 168.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pilno mu było spełnić to, z czém przybywał, a nie łatwo.
Chodził pod murami, bo tego nie broniono, szukając zręczności dostania się do zamku, a znaleźć jéj zrazu nie mógł. Widział wprawdzie niemal każdego dnia, jak oblegający, aż do zbytku rycersko się obchodząc z oblężonymi, wypuszczali starych, niewiasty, wpuszczali pod różnemi pozory przybywających, lecz się do nikogo jakoś przyplątać nie umiał.
Jaśko wieczorami wróciwszy od murów, gdy do namiotu przyszedł, a wyciągnął się, ręce pod głowę założywszy i kufel sobie narządziwszy przy barłogu, chętnie z Dienheimem gadał i poufaléj daleko, niż z innymi. Poznawszy go lepiéj nieco, począł się nawet przed nim wywnętrzać.
— Oni tego zamku nie wezmą, — rzekł jednego wieczora cicho, — Bóg wié, czy i to co pobrali utrzymają. Król jest wielkiego i dobrego serca, ale słaby: czynią z nim co chcą. Krzyżacy mędrsi od wężów, w obozie już gadają różnie. Większéj części się chce do żon i domów powracać. Króla straszą i modlą się, król stęka, wojsko choruje.
Westchnął. Było takich skarg dosyć, których Kuno chciwie słuchał.