Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 142.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ofka wsparta na łokciu, zadumana, oczyma tylko niekiedy badała brzegi i światła na nich. Mały chłopak, mimo ciemności, machinalnie, prawie niepatrząc, umiał znaleźć drogę.
Gwiaździsta noc zapadła, bez-księżycowa, czarna, milcząca, straszna wśród téj wód przestrzeni. Dopiéro gdy oko ludzkie od brzegów dojrzéć już ich nie mogło, podniósł się z głębi łodzi stary i Dienheimowi dał znak, że usiąść może.
— Nim dzień, dopłyniemy do Torunia — rzekł.
Ofka odwróciła się żywo.
— Niéma ich tam jeszcze — rzekła bijąc w dłonie — oni nie mogą być.
Chłopak, który całą drogę milczał, westchnął. Trącił go stary.
— Co ci to?
— Nic — rzekło chłopię — o kim mówicie, że go tam niéma?
— Wszak Krzyżacy jeszcze panami w Toruniu? — spytała Ofka.
— Nie — zawołał chłopak — naszych panów niéma, zamek się poddał, miasto obcy król wziął.
— Kiedy? — przerwało dziewczę — na folwarku nic o tém nie wiedzieli.
Chłopak zmilczał trochę.
— Może! — bąknął pędząc łódź daléj.