Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzyma nic, i przyrzekłszy przybyć o świcie, ruszył nazad do zamku. Tu musiał u wieczerzy siedziéć długo, i zapowiedziawszy, że z miasta dwoje czeladzi sobie zamówił, a nazajutrz do dnia wyruszy, późno w noc pożegnał Brochockiego. Na wyjezdném przypominając mu dane słowo, obdarzył go jeszcze pan Andrzéj, zalecając ostrożność i dawszy kartę od siebie, aby go po drodze kto nie pochwycił.
Siadł potém Kuno w celi swéj jak stał ubrany, tylko bez zbroi, aby drzémiąc czekać dnia, bo się zaspać lękał.
Już było późno w noc i bramy stały zamknięte, gdy drzwi skrzypnęły i stary Abel wszedł. Nie widział go prawie od pierwszéj rozmowy Dienheim. Ostrożnie zbliżył się do stołu, na którym lampka gorzała, dymiąc.
— A co! — spytał — jedziecie z Bogiem? Dokąd? do domu? Sami? nie?
Kuno wahał się z odpowiedzią, samo milczenie już było dostateczne dla Grzyba; po chwili dodał:
— Nie mówcie nic, już wiem. Z babami sprawa zła: dzięki Bogu, ja się nie potrzebowałem nigdy z niemi wdawać i brzydzę się niemi. Bądźcie ostrożni.