Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młodsza z nich odwróciła się nagle zoczywszy go i nie chcąc mieszać się do rozmowy, a starsza sama podeszła lamentując.
— Miłościwy panie — rzekła — cóż słabe kobiety złego wam uczynić mogą? Szłyśmy niedaleko do cudownéj figury się pomodlić za stawem.
Wskazała ręką. — Oto tam, gdzie te drzewa stoją.
— Iść dziś nikomu nie pozwolono — zawołał Dienheim, usiłując się ukrywającéj przypatrzéć. Ale ta zwróciła się twarzą osłoniętą ku stawowi, a była tak w chusty obwinięta, iż oprócz oczu nic z pod nich widać nie było.
Jeszcze to więcéj rozbudziło ciekawość Dienheima.
— Należałoby — zawołał — abyście poszły się tłómaczyć do dzierżawcy na zamek.
Kobiety się pomieszały: spojrzały na siebie.
— Ja tam mówić z nim nie potrafię — rzekła starsza — a co ja mu mam powiedzieć?
— Takie jest przykazanie jego — odparł Dienheim — alem ja sam jeńcem, żal mi was, a tych czyja siła, słuchać i szanować trzeba.
— No, to ja pójdę sama do niego; po cóżbym to dziewczę, córkę moją, między żołnierzy prowadzić miała? Ona sobie do miasta powróci.