Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skę straszną pierwsza tu o niéj oznajmić, poleciałam sama nie wiedząc co czynię. Jeden sługa zdążał za mną, padł pod Malborgiem z koniem i nie wstał.
Mówiła i oczy się jéj paliły.
— Słabe są niewiasty! tak, ręki do boju nie mamy, ale wytrwać możemy więcéj niż ono... głód, skwar, znój, męczarnie, gdy serce rozkazuje. Zakon ratować trzeba! Zakon ratować!
— W imię Ojca i Syna! Ofko moja! — przerwała burmistrzowa — aleć to nie nasza sprawa. Modlić się, bardzo dobrze, ale cóż więcéj? tu żelaza trzeba i dłoni.
— A! nie! — krzyknęła Ofka — żelazo się skruszyło, dłonie ścierpły na wieki: trzeba przebiegłości, rady, zdrady, chytrości...
— W głowie się biedaczce pomieszało — mruknęła pani Schützowa.
Ofka przestała mówić.
— Pani moja — ozwała się po długiém milczeniu, którego kobiety przerwać nie śmiały — gdybyś widziała ten bój, tę rzeź, ten cmentarz, albo-by ci serce pękło, lub-by wezbrało taką złością, nienawiścią, zemstą jak moje.
— Lecz możeż to być, jest-li podobna, aby W. Mistrz, jego wojsko tak potężne...