Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 060.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przytomni marszcząc brwi słuchali i stali przerażeni, słowa nie mówiąc.
Stróż, jakby ocknąwszy się nagle, zatrąbił w róg, zadzwonił w dzwon na trwogę. Co było na zamku pozostawionych ludzi, zbiegło się ku bramie patrzéć na leżące chłopię i na wieśniaka, który krzyczał, rękami rozkrzyżowanemi machając.
— Króla Jagiełły ino nie widać! kto mu zaprze drogę! Niéma wojsk, niéma ludzi; co życie zbawiło, to po lasach się tłucze. O, sroga klęsko! takie sławne pułki, tacy piękni rycerze, taki lud rosły i silny, taka krew pańska, tyle żelaza i złota... wszystko to przepadło, trupy leżą nagie, nieprzyjaciel łupami wozy ładuje.
W bramie skupiało się coraz więcéj ludu, aż ukazał się zakonnik na kiju sparty. Był to dawny komtur Elblągski, mąż niegdy sławny i dzielny, z jedną nogą uschłą. Należał on do Rady, ale na wojnę nie chodził.
Namarszczony słuchał krzyku chłopa, wyciągnął pięść ściśniętą i zawrzał ponsowiejąc.
— Milczeć! Dajcie go tu!
Porwano natychmiast wieśniaka, który się mało co opiérał.
Stary popatrzał na chłopię i kazał je téż na zamek prowadzić.