Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spaleniznę czuć w powietrzu — mówił żołnierz — tchnąć niéma czém, na mózgu cięży cóś jak ołowiem.
— To na burzę znowu! — odparł żebrak cicho.
— Poszli pod Bratyan, ale ztamtąd musieli pociągnąć daléj — mówił jakby sam do siebie strażnik. Od téj pory żadnéj wieści! żadnéj wieści!
— Musieli pociągnąć daléj — wtórował żebrak — to i nie rychło z łupami powrócą.
— Niechby choć bez nich a cało! — ciągnął stary. — Źle uczynili, że pokoju nie chcieli. Słali posłów o pokój, czy my mało ziemi mamy!? było przyjąć. Wiodło się długo, a nuż się noga obśliźnie!
— Toby był koniec świata — mruknął żebrak. — Najświętsza Panna Marya nasza i Święty Jan Patron nie dopuszczą.
Strażnik wzdychał.
Zdala tentent posłyszeli i zwrócili się oba. Na nędznym koniu jechało bose chłopię w koszuli, bez czapki, poganiając szkapę prętem. Zoczywszy strażnika w bramie, przychyliło się nizko z pokłonem i minęło. Nie był to posłaniec, był to pastuszek biédny, co z pola powracał.
— Żadnéj wieści! — powtarzał machinalnie strażnik.