Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 048.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Witold ledwie mówić już mógł ze znużenia, a Jagiełłę, który od ciągłego krzyku ochrypł zupełnie, ledwie posłyszéć było można. Kazano zwoływać rycerstwo, lecz rozhukanego żołnierza od ścigania i od plondrowania wśród poległych trudno było odciągnąć.
— Zwycięztwo wielkie — zawołał Witold — ale dla mnie ono tém większe, żem dwóch moich zaciętych wrogów w ręce dostał: Salzbacha i Schumberga, dwóch psów niegodziwych, którzy na owym zjeździe nad Niemnem u Kowna, niepoczciwymi językami mnie i matkę moją znieważyli. Mojąbym urazę przebaczył, matczynéj nie mogę, a łby ich paść muszą.
To była pierwsza myśl Witoldowa po zwycięztwie — zemście dogodzić, ale mu Jagiełło nie dopuścił tego.
— Nie pozwolę — rzekł — pastwić się nad zwyciężonymi, dosyć za swe mają. Drugi raz ich pokonajmy ludzkością, a łaskawością. Dość Bożéj kary i chłosty nad nimi.
Nie odpowiedział nic Witold, ale mu oczy gniewem nabrzmiały.
Z pogoni wreszcie wojsko wracało, i ruszać kazano, jako kto stał, zabrawszy z obozów zdobytych co się dało ocalić, opuszczając pobojowisko