Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 215.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

opatrzonej. Pomodliwszy się u krzyża w ołtarzu, szedł w podwórce dalej.
Zdechłe konie i kości bielejące pod wałami, łachmany i gruzy go witały — ale był tu panem... Czoło okryte zmarszczkami znowu się wypogadzać zaczynało.
W tej chwili nadbiegający jeden z rycerstwa jego z chorągwią pańską zatknął ją na najwyższym cyplu góry i wszyscy powitali ją okrzykiem.
Reszta wojska ujrzawszy ją z miasta wtórowała mu radośnie.
Sypał się lud, biegli żołnierze, — cisnęło się pospólstwo, szły już pułki co rychlej zajmować gród, który kropli krwi nie kosztował, z takiem weselem jakby skarby na nim czekały...
Łoktek wszedł do dworca, który tej nocy jeszcze zajmował Paweł z Paulsztynu, do izb ogołoconych ze wszystkiego i odartych i zdjął hełm ze skroni.
— Tu teraz miejsce moje! — zawołał raźno — nie znijdę już ztąd chybabym żyw nie był!
Ani do wójta na obiad, ani do miasta iść już nie chciał, rozkazując sobie natychmiast parę izb oczyścić. W mgnieniu oka po cieślów na miasto słano, po robotników i parobków...
Urzędnicy i dwór ciągnęli za panem za zgliszcza.
W ulicach cokolwiek się przerzedziło i mniej