Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie postrzeżono nad dworcem i na wałach ludzi nie było. Lękano się zasadzki jakiej i zdrady — wysłano do księcia z oznajmieniem, że Czechów coś czuć nie było.
Dowiedziawszy się o tem Łoktek, jak stał, ledwie zbroję na siebie opiąwszy, na konia cudzego siadł i pod zamek popędził. — U wrót stanąwszy posłał herolda z chorągwią i rogiem, aby wyzwał na rozmowę dowódzcę.
Trąbili długo i wołali, nie ukazał się nikt.
Biały dzień się już robił, nie wiedziano co poczynać.
Oddział Krakowian z Toporczykami na czele i Mieczykiem, który łaskę pańską chciał odzyskać, rzucili się na oślep do wrót z siekierami, rąbiąc je i łamiąc. Nikt nie bronił ich i już mieli bramę wyważać lub ogień pod nią podłożyć, gdy w jednem okienku ukazał się człek blady, schorowany, który mówić nie mogąc rękami dawał znaki, że na zamku nikogo nie było.
Co żyło posypało się drapiąc na wały, na ostrokoły, łamiąc je i cisnąc do zamku, z radością niezmierną, aby go księciu otworzyć.
Okrzyki wesołe doszły na miasto, zkąd wszyscy biegli ów cud oglądać, a mieszczanie mu najwięcej byli radzi, bo się walki z Czechami obawiali dla siebie.
Gdy wrota od tak dawna przez obcych strze-