Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 210.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Okrzyki nie ustawały i co słabnąć się zdały, to znów podniesione rosły, wzmagały się, huczały.
Ciżba im wtórowała.. po mieście całem tak, że na Wawelu stojący u wałów — jak groźby i wyzwania ich słuchać musieli. Na zamku cicho było jak w grobie, w mieście dzwony, trąby, kotły, i wrzawa nie ustawały brzmiąc groźnie..
Gdy się nabożeństwo skończyło a książe z panami wyszedł z kościoła, powitano go okrzyki nowemi.. Wszystkim jakby kamień spadł z serca.
Poczęło się więc biesiadowanie, nie wielkim ładem ale wesoło i hucznie. W ulicach powystawiano ławy, stoły, a gdzie ich brakło wrota i drzwi na beczkach pokładziono; znoszono chleby i dzbany, jadło jakie się pod ręką znalazło.
Mieszczanie dosyć ochotnie co kto mógł dostarczali — choćby miasto miało być ogłodzone.
Jedni po domach, drudzy w rynku, po podwórzach i ogrodach pozasiadali na gołej ziemi.
Miasto wyglądało jak szturmem wzięte, a niewiasty krom w oknie gdzieś na strychu, prócz posługujących bab starych, nie najrzał nikt. Pochowały się wszystkie. Kramy też, sklepy, ławki, prócz tych, w których żywność sprzedawano, stały zaparte. Mieszczanie znikli wśród gości.
Do późnej nocy śpiewami i śmiechy rozlegały się ulice.
Wincenty z Szamotuł, niewiele zyskawszy