Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czeladź, która dworu wdowy pilnowała, rozkazanie mając nikogo doń nie wpuszczać — wrota pozapierawszy, w podwórzu bezpiecznie spoczywała. Wdowa tym swoim obrońcom, rada nie rada musiała wysłać piwa i jadła. Siedziała w izbie swej, w której Kurcwurst wylękły kąta ciągle bezpiecznego szukał na wypadek napaści, a żaden mu się dość pewnym nie wydawał.
Czeladź Marcika posłuszna rozkazom pana, nawet Pawła z Brzega nie puściła do Grety, choć ona sama o to się upominała i gniewała, że słuchać jej nie chciano.
Gdy Marcik zastukał i zawołał otworzyli mu jego podwładni śmiejąc się i dopominając nagrody za to, że tak ściśle spełnili jego wolę.
W izbie gościnnej świeciło się jeszcze — wszedł wprost do niej.
Spodziewał się wdowę znaleźć wdzięczną i radą, a zobaczył nadąsaną i gniewną.
Z rozpuszczonym na ramiona włosem siedziała w kącie, długo się nie odzywając. Dopiero gdy Marcik witając podszedł ku niej, zawołała:
— Cóż to? czyście mnie w niewolę wzięli?
Suła się zdziwił pytaniu.
— Chcieliżeście abym wam tu puścił ciurów i żołdactwo? — odparł Marcik.
— Alboż jabym się ich zlękła? — zawołała mieszczka. — Możebym wolała ich niż taką niewolę, i więzienie przez dzień cały.