Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 190.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Paweł z Brzega. — Wy ważycie swoje mienie aleć i my też do stracenia coś mamy. — Co się stało, musiało — inaczej nie było można.
— Tak! tak — wołał Herman zapamiętały. — Dobregoście panka sobie wybrali, żebraka, włóczęgę, któremu jutro na chleb i słoninę dać będzie trzeba, chocby gzło ostatnie przyszło zdjąć.
Rzucał się tak a łajał. Radni stali i milczeli.
— Niemożna było inaczej! — powtórzył Paweł, jak gdyby czuł się obwinionym. — Cóż byś ty mądry Hermanie, czynił? co? Wrota byś zaparł, czeladź zwołał do obrony — hę? Byliby szturm radzi przypuścili i miasto złupili.. Lepiej dać chleb i słoninę, niż życie.
— A oni z was, z nas — krzyknął Herman — naprzód gzło zdejmą, a potem życie.
Tak się z sobą ucierali.
Z Ratusza słano po Wójta...
Nie prawdą było, jakoby do brata do Miechowa miał zjechać. Wiedzieli jego zausznicy, iż chcąc pierwszej chwili uniknąć, zjechał na czas i w Krowodrzy się ukrył, zkąd przybyć obiecał, gdy wszystko będzie skończone.
Teraz gdy się skończyło, Kraków został zajęty — spodziewano się jego powrotu.
Noc już była późna, gdy w kilka koni, ze służbą, na tęgiej szkapie, przy mieczu, wpół zbroi zajechał Albert przed dom własny. Z szat nawet poznać było łatwo, że nie z podróży wracał, ale