Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 174.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak dobrze Wurma, Mikosza, jak mnie przyjmuje, a żadnemu z nas z tego nic...
— To prawda! — począł wesoło Paweł. — Mnie też z niej nic, bo to synowica moja — ale na nią choćby popatrzeć, tak jakby człek co dobrego zjadł!!
— Albo się napił! — dorzucił Suła..
— Wiecie co — dodał Paweł biorąc go za suknię. — Idźcie do Grety, posiedźcie u niej — ja tym czasem pójdę rozmówię się z ludźmi.
Miasta na swawolę żołnierstwa narażać się nie godzi.
Marcik z początku się wahał wrzekomo i ociągał — potem ręką dał znak i poszedł do Grety.
Siedziała wdowa znowu u okna, trzymając w ręku rodzaj cytry, na której strunach pobrzękiwała po cichu. Za stołem podparty, najupartszy z jej zalotników, słuchał Wurm i dumał. W kącie na stronie nieodstępny Kurcwurst drzemał. Nie było nikogo więcej.
Na wchodzącego Marcika spojrzała uważnie Greta i spytała go nieco szydersko, rzucając cytrę na ławę.
— No — bardzoście się z Mikoszem pokumali?
— W kumy niema jak dzban — zawołał Marcik — a to chłopisko, zaprawdę serca dobrego, i choć jabym go chwalić nie rad, ale sprawiedliwym być muszę.. Dobry brat!
Wurm się skrzywił.