Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nęła, tak łaskawą była dla wszystkich. Spytała go nawet kędy tak długo bywał, że go niewidziała.
— Na łowym jeździł! — odparł Marcik figlarnie.
— No — a przywieźliście z nich jaką zwierzynę? — spytała dwuznacznie.
Marcik więcej może odpowiedział oczyma, a usty rzucił obojętnie.
— Łowcowi się chwalić nie godzi, bo mu nie wierzą, alem ja zawsze rad temu co mam!
— Rad? — powtórzyła Greta.
Marcik potwierdził to uśmiechem. Drudzy chmurno nań patrzyli zazdroszcząc z wdową rozmowy.
— Dalekoście jeździli? — pytała.
— Powiślem w górę, — rzekł Marcik głos zniżając — tam zwierza dosyć.
— Jeżeliście w naszym miejskim Chwacimiechu polowali, — przerwał mu Paweł półżartem — strzeżcie się, aby was tam straż miejska nie pochwyciła. My krom księcia nikomu łowów nie dopuszczamy.
— Choćbym i w Chwacimiechu był, — rzekł Marcik żartując — kawał go też do panien Zwierzynieckich należy — a panny same nie myśliwe, nie powiedzą mi nic.
— Hm! — bąknął ktoś z boku — coś tak śmiało o klasztornych lasach i ziemiach mówicie, jak byście po nich z Łoktkiem plądrowali!
Marcik się rozśmiał dobrodusznie.