Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 152.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łoktek się dopiero ożywił i twarz mu się wyjaśniła.
Bliżej Krzyżaków i Sasów siedzący pan z Szamotuł, odważył się wyrzec, że wojsko polskie wiele potrzebowało jeszcze, nimby się z niemi mierzyć mogło.
— A mierzyliśmy się przecie z niegorszemi od nich Czechami, — rzekł książe — i biliśmy ich cale nie zgorzej.
Wy, coście ludzi moich nie widzieli, w boju nie znacie ich. Niepozorna to gawiedź, ale głosu mojego słucha i jak drapieżny zwierz pada na wroga.
Wincenty się uśmiechał.
— Nie ma lepszych żołnierzy, — dodał Łoktek — jak głodni i odarci. Pięknej zbroi nie jednemu żal i dostatku gdy go ma. Moi wszystko zdobyć się spodziewają, a do stracenia nie mają nic.
Tak do nocy zabawiano się opowiadaniem różnych przygód wojennych, poczem każdy szedł, gdzie mógł kąt znaleźć dla spoczynku, a pan z Szamotuł do osobnego namiotu, który sobie rozbić kazał, bo już innego miejsca dlań nie było
Kanclerz Klemens sam z księciem pozostał.
— Winszujcie mi, ojcze — odezwał się Łoktek.. znaczna ryba weszła w sieć moją. Cieszę się tym wielkopolaninem.
— Byle nie zawiódł nadziei waszych — rzekł kanclerz. Ja go nie znam, ludzie o nim mówią